sobota, 3 marca 2012
020 Śnieżkozemsta
Wraz z pierwszymi dniami marca, śniegu nagle przybywa. Mam ostatnio mnóstwo energii i pomysły, których nikt nie chce pomóc mi zrealizować, ponieważ są trochę zbyt... jakby to ująć? Szalone, o tak.
Na ostatnim treningu Quidditcha, a właściwie pierwszym w tym sezonie, mieliśmy idealne warunki do ćwiczeń. A tu co? Śnieg spadł i koniec. Zresztą na tamtym treningu byłam tylko ja i Harry... Czyżby kolejny pretekst, tak samo jak z tą pracą domową?
Jako ścigająca bardzo dobrze mi się gra, właściwie, to nie wyobrażam sobie, abym była na innej pozycji. Quidditch to nie gra, to sens mojego życia. Czy jest to coś, z czym wiążę swoją przyszłość? Ostatnio coraz częściej o tym myślę. Kim będę w przyszłości, która zbliża się nieubłaganie za szybko? Powoli wkraczam w dorosłe życie, czego się bardzo boję.
Dziwne. Boję się mojej przyszłości bardziej niż wtedy, kiedy walczyliśmy w Departamencie Tajemnic. Śmierciożercy są mniej przerażający? Jakby teraz, w tej chwili na mnie naskoczyli, chyba wypadłabym z łóżka. A potem spadłabym z dywanu na podłogę.
Nie chce mi się iść na lekcję transmutacji. Ostatnio nie mogę się za bardzo skupić na lekcjach... Naprawdę jestem zbyt rozkojarzona. Powoli zwlokłam się z łóżka i udałam się do łazienki. Widzę siebie w lustrze: twarz obsypana piegami i płomiennorude kudły, jak to nazywali przepięknie moje włosy jak byłam szarawym (płomiennorudym) pierwszoroczniakiem.
Wlokę swoje zwłoki powoli na dół do Pokoju Wspólnego i natknęłam się na Harry'ego.
- Cześć, Ginny - odezwał się i uśmiechnął się przy tym tak słodko, że aż sama się uśmiechnęłam. - Nasza para chyba przeżywa kryzys - powiedział, pokazując głową przed siebie.
W fotelu siedział Ron, który gorączkowo coś przepisywał, a tuż nad nim krążyła Lavender, która była ewidentnie wkurzona. Widać było, że mój brat okropnie się z nią męczy. Nie. Nie pomogę mu. Nie będę taka dobra i nie pomogę mu z nią, niech sam sobie radzi.
Dzień płynął sobie nadzwyczaj spokojnie. Szłam powoli korytarzem, rozmyślając o wszystkim: o Harrym, o nauce, o Harrym, o książkach, o Harrym, o Hermionie, o Harrym, o Quidditchu... Chyba za dużo myślę o Harrym.
Szłam sobie powoli, gdy nagle dostałam papierową kulką w twarz. Właściwie, owa kulka była listem.
Harry jest mój, Rudzielcu. Lepiej uważaj.
Czyżby ktoś to zauważył? Nie, nie, nieee.... Na pewno nie.
- Rudy malarz - powiedziałam do Grubej Damy, kiedy w końcu przypomniałam sobie hasło. Kto je w ogóle wymyślił? Wszystko kręci się wokół rudych.
Gruba Dama otworzyła przejście i wspięłam się szybko po schodkach, kiedy nagle ktoś popchnął mnie na bok. Był to Harry. Z Ronem, który miał bardzo dziwny wzrok.
- Co mu się stało? - zapytałam, ale on szybko mnie minął. Pobiegłam za nimi. - Co się stało? - powtórzyłam, głośniej, mając pewne obawy. Ron zachowywał się dziwnie, kołysał się, nucił coś, był rozkojarzony.
- Romilda Vane - powiedział Harry. - Amortencja.
I wszystko jasne. Zapewne ten list to także jej prezent.
- Jak Ron znalazł się pod jej wpływem?
- Amortencji czy Romildy? - spytał Harry z lekkim uśmiechem. Kolana się pode mną lekko ugięły. - No... hm. Dostałem od niej jakieś czekoladki i wyrzuciłem je gdzieś w głąb pokoju. Ron zżarł całe pudełko i teraz ma bzika na jej punkcie.
- Czy ktoś wspominał o Romildzie? Mej gwieździe na niebie, mym promyku nadziei, mej tęczy po deszczu... - zaczął wyliczać Ron.
Walnęłam go w łeb.
- Dokąd idziemy?
- Do Slughorna. Na pewno będzie wiedział, co robić.
Stary ślimak był bardzo zaskoczony naszą niezapowiedzianą wizytą. Na początku nie chciał nas wpuścić, ale Harry pokrótce wyjaśnił mu całą sytuację. Mój kochany braciszek co sekundę powtarzał imię swojej nowej wybranki. Tak się zastanawiam... Skoro to ona wysłała te czekoladki, to może to ona wysłała ten cały liścik? Na co mam uważać? Na jej kiepskie czary? Byłam członkinią Gwardii Dumbledore'a, ona nie. Niech to lepiej ona na mnie uważa.
Wracając do Slughorna - on tak się przeraził, że przez chwilę nie wiedział co robić. Jakby myślał, że za jego drzwiami stoją Śmierciożercy.
- Znając twoje umiejętności, Harry, sam mógłbyś uwarzyć odpowiednie antidotum...
- No tak, ale tu jest raczej potrzebne większe doświadczenie... - przerwał mu Harry, próbując się wykręcić.
Profesor pogrzebał trochę w jakiejś szufladzie i nalał do szklanki antidotum dla Rona, który niechętnie go przyjął, co chwila pytając o Romildę.
Mój kochany braciszek (sarkazm) powoli dochodził do siebie. Był bardzo blady.
- Skąd się tu wziąłem? - spytał po chwili.
- Nie trzeba było wyjadać moich czekoladek - powiedział Harry.
- Wypij to. - Slughorn podał mu kieliszek z czymś ciemnym. - Miód pitny. Wprawdzie miał być na prezent, ale już niedługo kończy się data ważności. Proszę bardzo, dla was też mam. Panno Weasley, proszę się nie krępować.
Stuknęliśmy się kieliszkami. Już miałam upić łyk, kiedy Ron upadł na podłogę. Był okropnie blady, a z jego ust sączyła się piana.
- O Boże - powiedział Slughorn. - Co mu się stało, do licha?
- Niech pan coś szybko zrobi! - krzyknął Harry.
Nauczyciel nie wiedział, co zrobić. Nie odpowiedział, stał i patrzył.
Zaczęłam z Harrym szukać czegoś po wszystkich szafkach, kiedy Harry trafił na jakiś kamyczek, szybko podbiegając do Rona, który zdążył już stracić przytomność.
- Ron - szepnął Harry, po czym włożył mu do ust bezoar. Lekarstwo na wszystkie trucizny. - Nie odchodź. Ron.
Klęczałam tuż obok niego, a łzy wolno spływały z mych oczu. Harry lekko mnie przytulił, a ja złapałam Rona za rękę i powtarzałam przez cały czas "Wracaj do nas".
- Niech pan pójdzie po pomoc! - krzyknął Harry. - Niech pan nie stoi jak kołek!
Ron wracał do życia, a po chwili przybiegli nauczyciele. McGonagall wyczarowała niewidzialne nosze i zabrała go z panią Pomfrey do skrzydła szpitalnego.
Minęło parę dni. Siedziałam na jednym z krzeseł, tuż obok Rona, w skrzydle szpitalnym. Tuż obok mnie siedziała Hermiona, która trzymała mojego brata za rękę i szeptała coś do niego. Nie słyszał jej, znowu spał.
- Proszę się nie martwić, panno Weasley - niespodziewanie usłyszałam głos dyrektora, aż podskoczyłam na krześle. - Z pani bratem wszystko będzie dobrze. Horacy? Mógłbyś mi powiedzieć, skąd miałeś ten miód? - powiedział odrobinę ciszej, ale tutaj wszystko było słychać.
Obróciłam się. Lekko. Slughorn tak jakby skulił się w sobie na moment, zakłopotany.
- Dostałem go - odpowiedział. - No i właściwie miał pójść na prezent.
- Dla kogo?
- Dla ciebie właśnie...
Odwróciłam się z powrotem i nie miałam jakoś zbytnio ochoty dalej przysłuchiwać się tej rozmowie. Spojrzałam na Hermionę w momencie, kiedy ona spojrzała na mnie. Uśmiechnęłam się do niej lekko. Odwzajemniła mój uśmiech. Tą pełną spokoju chwilę nagle przerwał nam rozpaczliwy, piszczący, dziewczęcy głos.
- Och! Gdzie jest mój Ronuś? Co z nim?!
Nauczyciele spojrzeli na siebie dziwnym wzrokiem, kiedy do sali wparowała Lavender. Dyszała ciężko, policzki miała całe zaróżowione, włosy w nieładzie. Jakby tak bardzo się tutaj spieszyła. Rozejrzała się i zauważyła mnie i Hermionę.
- Co TY tu robisz? - warknęła.
- A co z tobą jest nie tak? - spytała Hermiona. - Od paru dni on tu leży, a ty dopiero teraz sobie o nim przypomniałaś?
Lavender zrobiła głupią minę, a ja rzuciłam jej nienawistne spojrzenie, którego się ostatnio w końcu nauczyłam. Odpowiedziała mi takim samym, ale lepszym spojrzeniem. Ona zdecydowanie ćwiczy to przed lustrem.
- Jestem jego dziewczyną! - oznajmiła, jakby nikt nie miał o tym pojęcia.
- A ja jestem jego przyjaciółką!
- Daj sobie spokój i przyznaj, że jesteś tu dlatego, że nagle stał się sławny.
- Zgłupiałaś? To chyba ty tutaj właśnie w tej chwili przyszłaś. Ja jestem jego przyjaciółką, a ciebie on prawie w ogóle nie zna. Właściwie to zna tylko wnętrze twojej jamy ustnej... - Hermiona powiedziała to zdanie bardzo cicho, bo nauczyciele, "zajęci" swoją rozmową, mimo wszystko przysłuchiwali się też wymianą zdań pomiędzy Lavender a Hermą. - Może i mamy kłótnie, ale ja bym go nie zostawiła w potrzebie.
Panna Brown zrobiła się purpurowa; wydawało się, że za chwilę stąd odejdzie, ale jeszcze bliżej podbiegła do Rona i powiedziała:
- Słyszysz? On coś majaczy! No dalej, Ron! Jestem tu z tobą, słyszysz?
Mój brat doskonale wiedział, co powiedzieć. "Her-miooooo-nnnaaa". Posiadaczka tego imienia uśmiechnęła się pod nosem; czyżby to był uśmiech tryumfu nad Lavendową?
Owa Lavendowa prychnęła cicho i uciekła.
- Ach, ta młodzieńcza miłość! - westchnął Dumbledore. - Myślę, że pan Weasley jest w dobrych rękach, my tu już nie jesteśmy potrzebni. Minerwo, Poppy, chodźmy już stąd.
- Ale pacjent... - zaczęła pani Pomfrey, ale Dumbledore gestem nakazał jej pójście z nim.
- Jak mówiłem, pan Weasley jest w dobrych rękach. Mówiłem, panno Weasley, że wszystko się ułoży?
Potaknęłam głową i nic już nie powiedziałam. Uśmiechnęłam się do Hermiony, rzuciłam okiem na brata i wyszłam ze skrzydła szpitalnego. Wychodząc zza zakrętu, trafiłam na coś twardego. Podniosłam głowę i serce mi załomotało. No tak: Harry!
- Byłaś u Rona? - zapytał.
- Tak. Wszystko w nim w porządku. Prawie cię przewróciłam.
- To chyba ja cię prawie przewróciłem. Co do Rona, byłem u niego przed lekcjami. Przed chwilą widziałem uciekającą z płaczem Lavender. Czy stało się coś, o czymś nie wiem? - spytał ze swoim ślicznym uśmiechem.
- Hm... Jakby to powiedzieć, nasza para rozeszła się. Mogę ci to później wyjaśnić.
- Idziesz gdzieś konkretnie?
Przełknęłam ślinę. Harry wpatrywał się we mnie, dosłownie się we mnie wpatrywał jak zaczarowany. Dzisiaj popsikałam się nowym perfumem, który przysłała mi mama. Czyżby działał tak, jak napisali na okładce?
- Nie, a co? - spytałam cicho.
- Poszłabyś ze mną na spacer?
- Jasne, że tak! - powiedziałam od razu, chyba trochę za głośno. Harry uśmiechnął się, wziął mnie pod rękę i wyszliśmy na dziedziniec. Dobrze, że wzięłam swoją kurtkę i szalik, bo niespodziewanie zaczął padać śnieg. Rozmawialiśmy, opowiadałam Harry'emu o wydarzeniach ze skrzydła szpitalnego i o miodzie. Harry zainteresował się tym, ale niestety nie mogłam mu nic ciekawego powiedzieć, oprócz tego, że miało to być dla Dumbledore'a, bo więcej nie chciało mi się słuchać. Rzuciłam w niego śnieżką, a on odpowiedział mi tym samym czynem. Po chwili siedziałam na śniegu, a on obok mnie, śmiejąc się. Po chwili spojrzał na mnie i powoli, ale delikatnie odgarnął mi włosy za ucho. Na dworze miały jeszcze bardziej ognisty kolor. Podniosłam głowę i już za chwilę miało się stać, o czym myślałam przez długi, długi czas.
- Ginny... - zaczął i pochylił się, chcąc mnie POCAŁOWAĆ! Już miał się to stać, gdy nagle... dostał śnieżką prosto w tył głowy i spadł na mnie. Za nami stała... Romilada Vane.
- To nie miało być w ciebie, Harry -powiedziała, a jego imię wypowiedziała z przesadną czułością, jak do małego dziecka. - To miało być w NIĄ.
I odeszła.
- Wiesz co, Harry - powiedziałam. - Lepiej będzie, jak już pójdę, bo znowu przeze mnie oberwiesz. Zobaczymy się potem.
Pomachałam mu ręką, a on stał i patrzył, zupełnie skołowany. To nie tak miało się potoczyć. To przez nią. To przez Romildę, specjalnie to zrobiła. Teraz wiem, że to ona wysłała mi liścik. Zemszczę się, tylko jeszcze nie wiem jak. Może ktoś mi coś podpowie?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Na http://zycie-astorii-malfoy.blogspot.com/ pojawił się rozdział 19 "Przesłuchanie". Zapraszam serdecznie : ). Całuję, Dusia.
OdpowiedzUsuń