sobota, 31 grudnia 2011

019 Praca domowa


   Jak tylko się obudziłam następnego dnia, postanowiłam sobie jasno: nie tracić żadnej okazji! Wszystko mi się uda, jeśli tylko chcę. Jak okaże się, że nic z tego nie wyjdzie, że zrobiłam z siebie kompletną idiotkę - co z tego? Przynajmniej będę mogła pomyśleć "Chociaż spróbowałam" i odejść z podniesioną głową. To nie będzie tak jak z Deanem.
   Hermiona wydawała się trochę zdziwiona moją nagłą pewnością siebie. 
   - Bo widzisz - tłumaczyłam jej. - Przemyślałam niektóre rzeczy. Ktoś mi powiedział, żeby nie tracić żadnej okazji, więc biorę się za siebie i mam gdzieś to, co inni mogą sobie o mnie pomyśleć. Za dużo użalałam się nad sobą, jaka to ja jestem beznadziejna, bo nie potrafię zagadać do Harry'ego. Od teraz tak nie będzie, musi mi się udać. Najwyżej powiem mu, że to tylko żart.
   - Podziwiam twoją determinację - powiedziała tylko i udała się w swój rozmarzony świat przy owsiance. Szturchnęłam ją.
   - Co? - spytała cicho. Chciałam jej coś powiedzieć, gdy nagle zauważyłam romantyczną dwójkę, która niezbyt romantycznie wyglądała. Ron ledwo na oczy widział, taki był zaspany, a Lavender prawiła mu jakieś morały i nie wyglądała na szczęśliwą. Ron cały czas gapił się na Hermionę.
   - Ron się na ciebie gapi - powiedziałam prosto z mostu.
   Wydawała się niewzruszona.
   - No i co z tego? - zapytała, niezbyt grzecznie i wyszła z Wielkiej Sali, rzucając nienawistne spojrzenia na Lavender.
   Jak to jest rzucać nienawistne spojrzenia? Nie potrafię tak; próbowałam tak nienawistnie spojrzeć na Lavender, ale nic nie wyszło. Po chwili dosiadł się do mnie Harry. O tak, Harry! Moje serce dostało skrzydeł i miało ochotę wyskoczyć z mojej piersi niczym maleńki płatek śniegu spadający z nieba. 
   - Cześć, Ginny - przywitał się, po czym delikatnie się uśmiechnął i nałożył sobie trochę masła na chleb. - Pamiętasz, że dzisiaj jest trening?
   O kurde, prawie bym o tym zapomniała. Jestem zbyt rozkojarzona.
   - Tak, pamiętam - powiedziałam. - A czemu miałoby go nie być?
   Harry zamyślił się. Wyglądał wtedy tak słodko. Nie tracić okazji!, myślałam sobie w duchu.
   - Co? Ach tak, jest, jest. Będzie. Słuchaj... - zaczął, a ja wpatrywałam się w jego zielone oczy. - Mam prośbę. Pomogłabyś mi dzisiaj z pracą domową? - spytał.
   Praca domowa? A dlaczego nie idzie do Hermiony?
   - Hermiona jest na mnie zła - powiedział. Ach, to takie buty. Westchnęłam. - A pomyślałem sobie, że... moglibyśmy spędzić ze sobą trochę więcej czasu... i porozmawiać - wykrztusił. 
   O matko, o matko, o matko, o matko! Staję się jakaś histeryczką! Praca domowa... od tego się zaczyna chyba, no nie? 
   - Jasne - powiedziałam pewnie, a może zbyt pewnie? Ta pewność siebie mnie przerosła. - W pokoju wspólnym dzisiaj?
   - Mam inne miejsce, ale miejscem takiej jakby zbiórki niech będzie pokój wspólny - powiedział cicho, abym tylko ja usłyszała. - To na razie - pożegnał się, biorąc do ręki kanapkę i wyszedł. Jakie to fajne uczucie. Czy to było zaproszenie na randkę czy na pracę domową? 
   Rzuciłam nienawistne spojrzenie na Lavender (udało się!) i wyszłam z sali. Może mi się wydawało, ale Prawie Bezgłowy Nick spojrzał na mnie znacząco i puścił do mnie oko. Jeszcze tego mi brakowało, by duch zaczął mnie podrywać. Uciekłam do dormitorium, wzięłam książki i udałam się na lekcje.

***

   O godzinie dziewiętnastej wyszłam z dormitorium. Hermiona poleciła mi, bym pomalowała sobie tylko rzęsy, bo tak będzie wyglądać naturalniej. Wchodząc do pokoju wspólnego, czułam na sobie spojrzenia innych osób. Więc to jest takie uczucie, jak wszyscy na ciebie patrzą? I podziwiają? Na pewno nie.
   Harry czekał przy biblioteczce i patrzył na okładki książek, w ręce trzymał zeszyt, pióro i książkę. Obrócił się akurat wtedy, kiedy byłam trochę bliżej niego i zderzyliśmy się lekko.
   - Przepraszam - wymamrotał, po czym uśmiechnął się, na co ja również odpowiedziałam uśmiechem. - Idziemy?
   - Jasne - odpowiedziałam szybko. Wziął mnie pod rękę i wyszliśmy z Wieży Gryffindoru.
   Nie musiał mi mówić, dokąd szliśmy. Był to skrót do Pokoju Życzeń, pamiętałam go bardzo dobrze, kiedy rok temu wymykaliśmy się tymi korytarzami, by wspólnie spotykać się w tym pokoju jako Gwardia Dumbledore'a, ale to nasza szóstka, czyli ja, Hermiona, Harry, Ron, Luna i Neville walczyliśmy przeciwko Śmierciożercom w Departamencie Tajemnic, kiedy wszyscy inni mieli stracha. Wtedy też skręciłam kostkę.
   Harry przeszedł trzy razy wzdłuż drzwi i naszym oczom ukazały się drzwi. Wysokie, ciemne i ciężkie, ukrywały przed nami swoje tajemnice. Harry pchnął je i przytrzymał, abym weszła pierwsza. Moim oczom ukazała się nasza sala, w której ćwiczyliśmy jako GD. Ucieszyłam się. Brakowało mi tego i to bardzo. Szczęśliwa, pod wpływem emocji rzuciłam się Harry'emu w objęcia, gdy po chwili dotarło do mnie, co takiego zrobiłam. Zeszyty wypadły mu z rąk. Szybko odskoczyliśmy od siebie, ja poszłam naprzód, nie patrząc na niego. 
   Na samym końcu ustawiona na środku stała wielka szafa. To tutaj ćwiczyliśmy Zaklęcie Patronusa i to tutaj się go nauczyłam. Na szafie było lustro, do którego przyklejone były nasze wspólne zdjęcia - całego oddziału GD i także nasza szóstka. W rogu było zdjęcie uśmiechniętego Cedrika oraz zdjęcia, które ukazywały nas podczas ćwiczeń. Przewrócony Neville, uśmiechnięty od ucha do ucha. Luna wyczarowująca swojego patronusa. Ja i Harry pojedynkujący się.
   - Dlaczego tutaj przyszliśmy? - zapytałam cicho, jednak echo było na tyle duże, że Harry mnie usłyszał.
   - Bo to miejsce jest dla mnie szczególne - odparł.
   - A co z pracą domową? - spytałam głupio.
   Roześmiał się.
   - To był tylko pretekst. Chciałem z tobą porozmawiać.
   Odwróciłam się niepewnie w jego stronę. Cała pewność siebie znowu zniknęła, robiąc miejsce niepewności i nieśmiałości. Harry patrzył się na mnie.
   - O czym chciałeś ze mną porozmawiać?
   - O mnie. O tobie. - Spuścił wzrok. - O nas.
   Zrobiłam parę kroków do przodu, patrząc na niego. 
   - Wiem, że to brzmi trochę jak tekst z kapsla od soku, no ale cóż, nie jestem w tym dobry. Zdobyłem się w końcu na odwagę.
   - Chodź - wzięłam go za rękę i poprowadziłam w stronę stolika i kanap, jak przedszkolaka, który boi się poznać nowe dzieci podczas pierwszego dnia w szkole. - Nawet nie wiesz, ile ja mam ci do powiedzenia.
   Resztę wieczoru rozmawialiśmy, śmialiśmy się, opowiadaliśmy sobie różne historie. Poznawaliśmy się tak naprawdę. Bo wszystkiego o sobie nie wiedzieliśmy. W końcu Harry powiedział:
   - Wiesz co, robi się późno. A ja na serio mam do zrobienia pracę domową. - Zrobił minę niewiniątka, a ja poczułam, że staliśmy się sobie bliżsi, niż mogliśmy sobie wyobrazić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy