poniedziałek, 7 lutego 2011

015 Fred & George - totalna masakra


Gdybym napisała, że Bożonarodzeniowa kolacja też okazałą się klapą, byłaby powtórka z balu Slughorna... Ale z jeden strony było zabawnie, z drugiej strony chciałam schować się pod stół i przeczekać burzę nad stołem.

Usiedliśmy do stołu, wcześniej odmówiwszy modlitwę i cierpliwie znosiliśmy (poza mamą)jęki Celestyny Warbeck i jej chórku. Tata pokroił indyka,który wyszedł doskonale i aż żal było go kroić.Pomyślałam o biednym indyku, który niegdyś sobie biegał po łące podobnej do tych na mugolskich komputerach, o których mówił mi kiedyś Harry, a teraz my go zjemy... Szybko odrzuciłam od siebie tę myśl, ponieważ mój żołądek postanowił dać o sobie znać i to dość wyraźnie.

- Och, Molly, mogłabyś bardziej uczyć swojej jedynej córki kultury i dobrych manier – stwierdziła Muriel bardzo głośno. Mama spojrzała na mnie błagalnym wzrokiem i starałam się przez resztę wieczoru nic nie mówić, jednak,drogi dzienniczku, to było niemożliwe, gdyż moi przecudowni bracia bliźniacy zaplanowali coś. Harry spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem, a ja poczułam, że się rumienię, a moje serce zabiło trochę szybciej. Troszkę speszona spałaszowałam budyń.

Fred dał znak George'owi, a ten zaczął coś gestykulować. Po chwili stwierdziłam, że są to czary,których nikt po prostu nie zauważył; wszyscy byli zbyt zajęci sobą i całą górą jedzenia.

Czy ludzie się zmieniają? Po tym wydarzeniu jeszcze bardziej polubiłam moich braci bliźniaków.Mała jaszczurka pełzała pod stole; być może była prawdziwa lub to tylko zaczarowana zabawka. No więc ta mała zielona jaszczurka wskoczyła we włosy Muriel, ale ona nic nie zauważyła. Być może to była jedna z kilku części planu.

Po chwili nad samą Muriel lewitowa łtalerz zupy, którą ona sama ugotowała, a której nikt nie chciał jeść, prócz mamy, która starała się być miła dla naszego gościa. Chyba dla jej gościa, bo ja Muriel nie zapraszałam!

BAM! I talerz zupy wybuchł! Dosłownie!Byłam tego pewna, dlatego wcześniej udałam, że spadł mi widelec i schowałam się pod stół, obserwując zza obrusu całą sytuację. Zupa poleciała we wszystkie strony, na wszystko i na wszystkich. Najbardziej ucierpiała Muriel i o to chyba najbardziej chodziło. Harry, moi bracia dławili się ze śmiechu, nawet mama miała chwile słabości i również się zaśmiała. Tata próbował jakoś wszystko odkręcić, ale na marne. Muriel,cała mokra, lepka, śmierdząca zupą, wstała od stołu i chciała udać się do łazienki. Mogłabym przysiąc, że znad jej głowy buchała para, zapewne z kipiącej w niej złości. Ona tak nas nienawidzi!

Nagle usłyszałam kolejny huk, a ja wyszłam spod stołu. Muriel leżała na podłodze i przeklinała w jakimś nieznanym mi języku. Jaszczurka skończyła grzebać w jej włosach (według mnie, wyjadła jej cały łupież i wszy...) i skoczyła na jej gruby tyłek. Ugryzła ją, a ta zawyła z bólu,chociaż ja nie wiem, jak takie coś może boleć.

Uciekłam szybko do swojego pokoju,usłyszałam mamę, która próbuje jakoś ogarnąć pokój czarami – sama nie byłabym w stanie tego posprzątać ręcznie. Muriel zamknęła się na kilka godzin w łazience, a kiedy wyszła, głośno oświadczyła, że jutro z samego rana chce widzieć czekoladki z przeprosinami i jej bagaże, bo nie będzie spędzała świąt z ludźmi, którzy nie mają za grosz kultury!

Jakie to fantastyczne uczucie. Mimo że ja nie byłam sprawczynią tego zamieszania, czuję w sobie coś dziwnego. Bo sama miałam nadzieję, że Fred i George z pewnością coś wymyślą. I wymyślili! Za parę dni wracamy do szkoły. Jestem zbyt zmęczona, by napisać o prezentach. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy