Obudziłam się wcześnie, trochę za wcześnie.
Luna nie jest za moim pomysłem i nie chce pożyczyć mi swoich kolczyków. A są mi one bardzo potrzebne do mojego planu... Ano właśnie, nie powiedziałam, co to za plan. Nie spodziewajcie się, że wymyślę coś genialnego, ale ostatnio Ron mnie okropnie wkurza. Mam pomysł na kawał, a kolczyki Luny są mi do tego naprawdę potrzebne. Nie wiem co ona widzi w tym złego, to po prostu zwykły żart. W końcu bym mu się odpłaciła za te jego miny, złośliwe uwagi i bezsensowne komentarze, jak i kontrolowanie mnie. Nie potrzebuję niańki, potrafię o siebie zadbać. Przecież mam 15 lat, on jest zaledwie rok starszy!
Byłam w bibliotece, gdzie spotkałam Hermionę, która płakała, schowana za jedną z wielkich półek z książkami. Wyglądała koszmarnie, szczerze mówiąc, bo tusz do rzęs rozmazał się po całej jej twarzy, a cienie do powiek sprawiły, że miała ciemne obwódki wokół oczu, zupełnie jak kot, w którego potrafi zamienić się McGonagall. Mimo całej sytuacji, parsknęłam niekontrolowanym śmiechem, a kiedy zobaczyłam jej minę, szybko się uspokoiłam i objęłam ją ramieniem. Nie trzeba było mi tłumaczyć, dlaczego z czekoladowych oczu Hermiony poleciał potok łez. Jedno słowo (a raczej osoba): Lavender.
Kiedy o nich myślę, tzn. o Lavender & Ronie, robi mi się niedobrze, tym bardziej, że ostatnio wróciłam późno z biblioteki, po drodze zaliczywszy parę rozmów i spotkań z innymi, natknęłam się na nich w jednym z kątów w pokoju wspólnym, kiedy oni, hm... mogłabym rzec, że poznawali zawartość swoich twarzy, blee. Ale długie zdanie mi wyszło. Dalibyście radę przeczytać je na jednym oddechu? Wracając do tematu. Oni mnie chyba nawet nie zauważyli, bo cały czas zajmowali się sobą... i kto tu kogo powinien kontrolować, ja się pytam?!
- Ron to palant - stwierdziłam, kiedy Herma opowiedziała mi pokrótce, jaka znowu sytuacja z Ronem nastąpiła. Przeważnie ona ma ochotę płakać wtedy, kiedy widzi ich razem, ale się powstrzymuje. Teraz było to coś poważniejszego, skoro wybuchnęła tutaj, w jej oazie spokoju, w jej miejscu, w bibliotece. Dzisiaj jak ich widziała rano, to po cichu mówiła do mnie: "Zaraz wybuchnę. No niee... zaraz naprawdę wybuchnę!", no i właśnie później musiała naprawdę wybuchnąć. Starałam się jej jakoś doradzić, ale bądźmy szczerzy: nie za bardzo mi to wychodzi. To ona zawsze mi doradzała, w sprawach z chłopakami, z Harrym, z chłopakami, z nauką. Zawsze mogę na nią liczyć. Teraz ja muszę zachować się na tyle dojrzale, aby ona mogła liczyć na mnie.
***
Kolacja, a ja z dziennikiem przy stole siedzę. Hermiona patrzy mi przez ramię i widząc swoje imię, marszczy nos i mówi: ,,Przecież zawsze mogę na ciebie liczyć!". No, odwróciła się i zabrała się do pałaszowania swojego puddingu, a ja nadal piszę. Wokół pełno uczniów, ale co tam. Właśnie prawą ręką piszę, a w lewej trzymam widelec i kawałek kotleta. Zgłodniałam. Okej, piszę to teraz, bo wieczorem nie będę miała czasu. Dostałam karę, bo źle wyraziłam się na wróżbiarstwie. Nie wiem, po co ja tam w ogóle chodzę? Ale nie odbywam jej sama, bowiem chłopak z mojego roku, niejaki Maks Cross poparł mnie w tym, co powiedziałam, a zawierało parę niecenzuralnych słów, wolę tego tu nie pisać. Tak czy siak, mamy dyżur w magazynku sali wróżbiarstwa. Zastanawiam się, po co magazynek w sali wróżbiarstwa? Mam mdłości przez samo myślenie o tym, bo do głowy od razu wpadają mi te fikuśne szale Trelawney i jej olejki i inne duperele... Zapowiadają się dość ambitne plany na ten piękny, księżycowy wieczór, nieprawdaż?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz